środa, 15 maja 2013

Rozdział 1 - "Luiza"

Oto ruszam z kolejnym opowiadaniem, pełna weny i zapału do pracy (choć z tym drugim bym nie przesadzała). Będę wdzięczna, jeśli przeczytacie i zostawicie po sobie ślad w postaci komentarza, żebym wiedziała, co Wam się podoba, a co nie.
Kolejne rozdziały będą przedstawiane z różnych perspektyw (nie tylko dziewcząt). Mam nadzieję, że duża liczba postaci Was nie przerazi, bo sporo z nich już znacie ;)
Zachęcam do zaglądania na poszczególne podstrony, gdzie znajdziecie m.in. opis postaci i czołówkę.

Pozdrawiam serdecznie,
Jaycee.



„Może dojrzałość polega na tym, że chce się tego, czego się samemu chce, a nie tego, co inni ci każą chcieć?”
Frederik Pohl ("Gateway. Brama do gwiazd")

         Odgarnęła z czoła długie blond włosy i rozejrzała się, czy aby nikt nie był świadkiem jej kompromitacji. Była szósta rano, a ona właśnie wracała z imprezy i co chwilę mocowała się z obcasami, które z każdym krokiem zatapiały ją w warstwie świeżego, topniejącego śniegu. Spojrzała na zegarek, ale cyferki rozpływały się jej przed oczami i nie była w stanie ustalić, jak bardzo jest spóźniona. Jednego była pewna – było już jasno, a ruch na ulicach powoli się zwiększał, bo ludzie wyruszali do pracy. W tym momencie jej priorytetem stało się dotarcie do domu w jednym kawałku.

         Zmęczona karkołomnymi akrobacjami, ściągnęła szpilki i odetchnęła z ulgą. Nie zrażała się faktem, że stała boso na śniegu. Traktowała go jako okład na wymęczone przez wielogodzinne zawładnięcie parkietem stopy. Zresztą, jej dom był zaraz za rogiem, jakoś więc przeżyje tę śnieżną breję wokół swoich kostek, szczególnie, że miała trochę "wzięte" i nie przejmowała się racjonalnym myśleniem.

         Szła tak powoli, podśpiewując pod nosem "I Found You" The Wanted, ostatnią piosenkę, którą puścili w klubie przed zamknięciem. Jakaś staruszka, idąca po drugiej stronie ulicy, rzuciła jej mrożące krew w żyłach spojrzenie.

- Dzień dobry, pani! – krzyknęła dziewczyna, wymachując w powietrzu ściągniętym butem, który wyślizgnął się z jej ręki i poszybował kilka metrów dalej, lądując w jednym z ogródków. – Ładną mamy dziś pogodę, prawda? Idealna na poranny spacer!

- Poranny spacer, dobre sobie! – parsknęła wredna kobieta, teatralnie odrzucając głowę w bok i przyspieszając kroku, żeby uniknąć dalszej nieprzyjemnej konwersacji.

         Blondynka wykrzywiła twarz w grymasie odrazy i na boso poczłapała w stronę posesji, na którą wrzuciła swojego buta. Całe szczęście, że właściciele domku odśnieżyli swój ogród, bo nie miała ochoty wylądować w śnieżnej zaspie. Płot okazał się też być po jej stronie. Był niezbyt wysoki, więc kiedy dziewczyna upewniła się, że nikogo nie ma w pobliżu, wspięła się na niego, by po chwili wylądować po drugiej stronie.

- Nie było tak źle – stwierdziła z entuzjazmem i ponownie wgramoliła się na ogrodzenie, uprzednio przerzucając przez nie swoje szpilki.

Tym razem zadanie okazało się nieco trudniejsze i omal jej nie przerosło. W ostatniej chwili udało jej się złapać równowagę, by nie runąć jak długa na chodnik. Usłyszała jednak przeraźliwy dźwięk pękającego materiału.

- Nie! Moja ulubiona! – westchnęła zrezygnowana i spojrzała na dziurę gdzieś pod żebrami, która prawie ukazywała jej pępek. Cóż, jako fance modnych strojów spodobała jej się ta niespodziewana przemienia, bo teraz jej "mała czarna" wyglądała o wiele bardziej stylowo.

Przez przymusową lekcję wychowania fizycznego zdołała trochę ochłonąć po imprezie, na którą przyjaciółki zabrały ją z okazji „rzucenia studiów”. Uwielbiała te dziewczyny, tak dobrze ją rozumiały i wspierały wszystkie jej decyzje, niezależnie jak bardzo nieodpowiedzialne wydawały się jej rodzicom. Niestety, rzadko się z nimi widywała. One mieszkały w Polsce (do której wracały już tego dnia), ona od dwóch lat w Wielkiej Brytanii.

Jej ojciec był Anglikiem i przez długie lata on i jej matka byli w związku na odległość. Jej matka powtarzała, że nie chce zabierać ukochanej córki jedynaczki ze środowiska, do którego przywykła. W końcu jednak, kiedy ta skończyła osiemnaście lat, dała jej wybór. Albo pójdzie do pracy i utrzyma się sama w Polsce, albo zamieszka z babcią i dziadkiem (co od razu odrzuciła, bo to oznaczałoby, że będzie musiała przytyć jakieś dziesięć kilo po obfitych obiadach), albo wyjedzie z nią do Londynu ,do ojca. I z braku lepszych perspektyw wybrała tę trzecią możliwość.
- „Nie planuję wielkiej kariery i wypchanej portmonetki. Nie mam wielkich marzeń. Chcę tylko być szczęśliwa….” – powtarzała, kierując się w stronę drzwi swojego domu i skracając sobie drogę przez trawnik.

Nigdy nie rozumiała, dlaczego jej rodzicom tak bardzo zależało na jej wykształceniu. Jej ojciec był szychą, to prawda. Ale jej matka w Polsce była zaledwie ekspedientką w sklepie odzieżowym, a teraz wygrzewała się w domu na bezrobociu. Po co więc ona miała się edukować? Była atrakcyjną i zgrabną młodą dziewczyną. Miała dobrą wędkę i wprawę w łowieniu, a w morzu pływało pełno rybek. Nie musiała studiować, żeby znaleźć dobrą pracę. Wystarczyło, że pójdzie na imprezę, a już na parkiecie miała adoratorów. Na pewno tak samo będzie na rynku pracy.

Czasami czuła się jak głupiutka pusta lala, gdyż chłopcy, którzy wpadali jej w oko nie wydawali się być nią zainteresowani. Zaczepiali ją z reguły rozrośnięci w barach kulturyści i dresy, którzy chichotali, kiedy opowiadała o swoich kreacjach i ze zniecierpliwieniem czekali, aż będą mogli zapytać "a co masz pod spodem?".

Odrzuciła od siebie myśli o kiepskich perspektywach na znalezienie chłopaka, który naprawdę by ją zauroczył, był miły i nie miał pustego i pożądliwego spojrzenia, którym rozbierałby ją już od pierwszych chwil. Teraz liczyło się tu i teraz. Musiała stawić czoła rodzicom i poinformować ich, że nie wraca na studia. Była jeszcze trochę pijana, ale perspektywa kolejnej kłótni mobilizowała ją do wzięcia się w garść i pokazania matce i ojcu, że wcale nie jest beznadziejna, mimo iż uczelnia nie jest jej miejscem. Ma po prostu swoje cele i chce je zrealizować, zanim zacznie żyć z dnia na dzień, zwyczajnie, jak wszyscy inni.

Przekręciła kluczyk w zamku i na palcach skierowała się w stronę schodów, by niepostrzeżenie przemknąć do swojej sypialni i opóźnić aferę. Wiedziała, że jej ojciec wstawał o tej porze do pracy, nie chciała natknąć się na niego w kuchni. Kiedy tylko podniosła nogę, by postawić ją na pierwszym stopniu, szpilki, które tak usilnie trzymała w objęciach, wyślizgnęły się z nich i uderzyły o drewnianą posadzkę. Dźwięk nie był na tyle głośny, by kogoś obudzić, więc dziewczyna odetchnęła z ulgą, ale wtedy upuściła też wielki pęk kluczy, przy którym, nie wiedzieć czemu, nosiła całą masę różnokolorowych breloków.

- A dzień dobry? – usłyszała za sobą i zaciskając powieki, obróciła się na pięcie.

Tuż przed sobą miała pluton egzekucyjny w postaci swoich rodziców, którzy wpatrywali się w nią wyczekująco. Czuła, że topi się pod wpływem ich spojrzenia. Wysiliła się na uroczy uśmiech, ale po nieprzespanej nocy na pewno nie wyglądała czarująco, więc jej wysiłki spełzły na niczym.

- Miałam nadzieję, że was nie zobaczę – powiedziała, szybko zdając sobie sprawę z gafy, jaką popełniła.

Była pod wpływem alkoholu, najpierw robiła, potem myślała. Jej mózg działał wolniej i to doprowadzało ją do szału. Zresztą, zawsze miała niewyparzony język. Dopiero kiedy usiadła na kanapie w salonie, zdała sobie sprawę, że została tam zaciągnięta przez rozgniewaną matkę. Spowolnione reakcje na bodźce irytowały ją do tego stopnia, że chciała wybiec i wskoczyć pod prysznic, ale dwóch surowych strażników skutecznie broniło jej wstępu na piętro.

- Mam dwadzieścia lat – powiedziała jedyną rzecz, którą uznała za godną swojej obrony w zaistniałej sytuacji.

Ojciec zdjął okulary i przetarł dłońmi oczy. Matka stała z boku i co chwilę kręciła głową na znak dezaprobaty dla zachowania córki, dla której ta minuta ciszy zdawała się trwać w nieskończone.

- Właśnie dlatego – zaczął mężczyzna, podchodząc do córki i siadając na stoliku do kawy tuż przed jej nosem – jedyną rzeczą, którą możemy zrobić, jest pozwolić ci żyć tak, jak ci się podoba.

Dziewczyna pojaśniała na twarzy.

- Czy ja dobrze słyszę? – spytała, spoglądając to na matkę, to na ojca, którzy wyglądali na śmiertelnie poważnych. - Skąd ten przypływ miłosierdzia?

- Kochanie, ona chyba do końca nie rozumie, o co nam chodzi – wtrąciła się kobieta, kładąc mężowi rękę na ramieniu. – Pozwólmy jej się przespać, porozmawiamy popołudniu.

Spojrzenie ich córki mówiło samo za siebie. Nie docierał do niej prawdziwy sens słów, które wypowiadali. Była skołowana.

- O co wam chodzi? – spytała w końcu, widząc ich grobowe miny i spuszczone głowy. – Chcę wiedzieć już teraz!

Poderwała się na nogi i zdała sobie sprawę, że nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wytrzeźwiała. Świdrującym wzrokiem wpatrywała się w ojca, który ponownie włożył na nos okulary i spojrzał na nią z politowaniem.

- Lou... Zabrałaś swoje papiery z uczelni. Robisz, co chcesz. Wracasz, kiedy chcesz. Nie pracujesz, nie uczysz się… Skoro masz się za taką dorosłą, pozwolimy ci żyć na własną rękę – mężczyzna urwał, by upewnić się, czy jego słowa rzeczywiście docierają do córki. - Mama spakowała twoje rzeczy. Skoro nie chcesz studiować, musisz znaleźć sobie pracę i mieszkanie.

Wszystko rozegrało się tak szybko, że dziewczyna nie miała czasu na zastanowienie. Sama nie wiedziała, dlaczego zrobiła to, co zrobiła. Wbiegła po schodach do swojej sypialni i chwyciła walizkę na kółkach i torbę podróżną, które były już spakowane. Do workowatej torebki wrzuciła jeszcze rzeczy, o których jej rodzice nie wiedzieli, zwitek banknotów spod materaca, pamiętnik oraz te, których nie zamierzali jej spakować, czyli tablet. W walizce i torbie zmieściły się niemal wszystkie jej rzeczy. Miała stylową garderobę, ale nosiła niewielki rozmiar, więc rzeczy nie zajmowały dużo miejsca, no a w większości były to sukienki, spódniczki i cienkie bluzki, które nosiła nawet zimą.

Taszcząc bagaż na dół, nie zdawała sobie sprawy, co tak naprawdę robi. Wiedziała, że spakowanie bagaży było tylko symbolem. Jej ojciec miał dość specyficzne metody wychowania i zapewne był przekonany, że spakowane torby sprowokują jego córkę do powrotu na uczelnię i tym samym „do łask”. Tym razem musiała mu pokazać, jak bardzo się myli. Może i żyła na garnuszku rodziców i podobało jej się to, ale skoro tak stawiał sprawę… Nie mogła się zgodzić na żadne ultimatum, tu chodziło o jej życie, jej przyszłość i jej marzenia. Dlaczego nie mogli tego zaakceptować? Mieli przecież pieniądze.

Ponownie stanęła twarzą w twarz z matką i ojcem, którzy zszokowani patrzyli, jak stoi ze swoimi bagażami, gotowa do wyjścia. Napędzana alkoholem brawura rozsadzała ją od środka i dawała poczucie pewności siebie i swoich racji.

- Nie wiem, co zrobię ze swoim życiem, ale jednego jestem pewna. Potrzebuję zmian i wolności. – Odwróciła się, by otworzyć drzwi, ale coś jej się przypomniało. – Chcę tylko być szczęśliwa.

Trzask drzwi oznajmił im, że ich córka wreszcie zrobiła krok na przód. Nie zamierzali za nią biec. Byli pewni, że wróci wieczorem z podkulonym ogonem. Głodna i przemarznięta. Zniechęcona. Teraz zapewne uda się do motelu, w którym zatrzymały się jej przyjaciółki z Polski, popłacze nad niesprawiedliwością losu, a one w końcu przemówią jej do rozsądku, że postępuje głupio.

- Wcale nie postępuję głupio - powiedziała pod nosem Luiza, jakby czytała rodzicom w  myślach. Rozważała pojechanie do motelu do przyjaciółek, ale one nie były tak pijane jak ona i dostała od nich wiadomość, że lecą już o dziesiątej.

Dziewczyna zmroziła wzrokiem wyświetlacz swojego telefonu i pociągnęła nosem. Co teraz miała ze sobą zrobić? Błąkać się i modlić o cud? Ciągnęła walizkę na kółkach, na której ułożyła torbę podróżną. Było jej ciężko, zmarzła, bo nadal miała na sobie kusą sukienkę i szpilki. W jednej chwili rozsypało się wszystko. Tak się zamyśliła nad beznadziejnością swojej egzystencji, że nie zauważyła rozpędzonego autobusu, który miała tuż przed nosem.

Minęło kilka sekund, zanim zdała sobie sprawę, co się właśnie wydarzyło. Oddychała płytko i nierównomiernie, ręką próbując podtrzymać głowę, która zdawała się chcieć samoistnie oderwać od korpusu. Wszystko wirowało wokół, jednakże czuła, że ktoś przytrzymuje ją i chroni przed upadkiem.

- Nic ci nie jest? – odezwał się nieznajomy. Był to młody mężczyzna, który miał niewątpliwie miły głos i to jej wystarczyło, by wychrapać:

- Jeszcze trochę pociągnę.

Spojrzał na nią z łaskawym uśmiechem, czego z wiadomych przyczyn nie mogła zauważyć. Trzymał ją pewnie i mocno, by nie upadła i skierował się w stronę najbliższej ławeczki. Stawiała chwiejne kroki, ale szedł tuż obok, dając jej oparcie. W końcu pozwolił jej bezwładnie opaść na siedzenie i przykucnął naprzeciw, by jej się przyjrzeć. Najadła się strachu, ale wyglądała na całą.

- Zadzwonić po karetkę? – spytał, aby się upewnić, ale ona zdawała się na chwilę odpłynąć.

Sięgnęła pamięcią dwie minuty wstecz, by przypomnieć sobie, że prawie weszła pod rozpędzony autobus.

- Uratowałeś mi życie! – wrzasnęła w końcu, zarzucając ręce na szyję wybawcy, który był w tak wielkim szoku nagłym napadem entuzjazmu, że nie był w stanie wykrztusić słowa.

Kiedy wreszcie się od niego odkleiła, ponowił pytanie.

- Zadzwonić po karetkę?

- A po co? - Przekrzywiła głowę, by lepiej przyjrzeć się swojemu wybawcy.

Miała przed sobą chłopaka mniej więcej w jej wieku. Miał jasne postawione do góry włosy i przenikliwe, bystre spojrzenie. Jego oczy skrzyły się radością życia i biła z nich dobroć, na twarzy dziewczyny wykwitł więc szeroki uśmiech.

- Dziękuję – powiedziała najbardziej uroczo, jak potrafiła.

Chłopak kiwnął głową i uśmiechnął się do swojej rozmówczyni.

- Więc… Muszę już lecieć, a ty powinnaś być bardziej uważna na drodze - poradził. - Miłego dnia.

Tak bardzo jej się spodobał! Cholera, rozważała powiedzenie temu uroczemu chłopakowi, że rodzice wyrzucili ją na bruk, bo była obibokiem. Ale to raczej nie nastręczyłoby jej jego sympatii. No i zamiast na flirtach powinna skupić się na pokazaniu rodzicom, że potrafi sobie poradzić. Ale, u licha, właśnie u boku takiego chłopaka widziałaby siebie. Był wysoki i dawał jej poczucie bezpieczeństwa. No i zajął się nią z taką troską... A nawet nie znała jego imienia. Rzeczywiście miała pecha. Spotkała chłopaka, który był zdolny do bohaterskiego czynu i szybkiego zniknięcia z pola widzenia dziewczynie, którą uratował. Superman. Zupełnie, jakby chciał ukryć swoją tożsamość.

Tak więc pod nosem zawodząc, że nie zapytała, czym się chłopak zajmuje i czy mieszka gdzieś w okolicy, weszła do sklepu przy stacji benzynowej by ochłonąć po wypadku i kupić sobie butelkę mineralnej, bo niemiłosiernie ją suszyło.

Kiedy czekała aż otrzyma zamówioną wodę, jej wzrok padł na tablicę ogłoszeń, do której szpilkami przytwierdzone było nabazgrane niedbale ogłoszenie. W pośpiechu zerwała kartkę i przystawiła ją sobie do oczu. Niedaleko było dostępne mieszkanie w starej kamienicy za zadowalającą kwotę.

- Długo to tu wisi? - zapytała sprzedawcy, który podał jej cenę, którą musi zapłacić.

- Krótko przed tobą powiesił to jeden gościu.

Szczęśliwy dzień! Uniknęła śmierci, spotkała miłość życia i całkiem prawdopodobne, że miała zagwarantowane mieszkanie. Kiedy już to załatwi, będzie mogła zacząć szukać pracy, udowadniać rodzicom, że da sobie radę i... szukać księcia, który uratował jej życie.

- Dzięki.

Rzuciła na ladę drobne i wyszła ze sklepiku. Przeniosła wzrok na mały karteluszek, na którym niewyraźnym pismem nabazgrano nazwę ulicy i numer mieszkania. Nie pozostawało jej nic innego jak udać się pod wskazany adres i spróbować swojego szczęścia.

Kamienica, mimo iż bardzo malownicza, do najbardziej zadbanych nie należała, ale Luizie nie zależało jej na luksusach. Z trudem wtaszczyła walizkę po kilku schodkach i mocowała się z ciężkimi drzwiami. Na klatce schodowej nie bardzo wiedziała, gdzie ma się udać.

- W sprawie mieszkania? - zapytał męski głos dobiegający z małego pomieszczenia, które można było optymistycznie nazwać portiernią, choć bardziej pasowałoby do niego określenie "kanciapa".

- Tak - przyznała, unosząc w górę ogłoszenie. - Aktualne?

- Pewnie. Dopiero je powiesiłem, ale widzę, że mój trud w to rękodzieło poszedł na marne, bo zerwałaś całość.

Mężczyzna, który miał amerykański akcent, wyszedł z pomieszczenia, z którego dobiegały odgłosy meczu. W ręce trzymał butelkę po piwie, na oko był po trzydziestce lub przed czterdziestką (ciężko było stwierdzić, bo był nieogolony i potargany).

- Przepraszam. Bardzo zależy mi na tym mieszkaniu.

- Mieszkaniu? - prychnął mężczyzna. - Poczekaj, aż zobaczysz tę norę.

Bez słowa ruszył w stronę schodów, a kiedy spostrzegł się, że ona nie podąża za nim, wywrócił oczami i pospieszył ją dłonią, w której trzymał piwo. Trochę płynu wylało mu się na kraciastą koszulę, ale bardziej niż plamą przejął się marnotrawstwem trunku, bo zaklął pod nosem i ruszył dalej.

- Nie ma windy? - spytała z nadzieją Luiza, z trudem podnosząc walizkę i stękając krok za krokiem.

- Nie ma, Pani Wygodnicka. Już chcesz uciekać?

- Jak już mówiłam, bardzo zależy mi na tym mieszkaniu.

- Jak już mówiłem, to raczej nora, ale niech ci będzie. Nie jesteś stąd, prawda?

- Jestem Polką - wyjaśniła. - Po maturze przyjechałam do Londynu, bo mój ojciec jest Anglikiem.

- Acha.

Obdrapane ściany korytarza krzyczały o remont, ale ona starała się ich nie słuchać. Robiła dobrą minę do złej gry.

- Są tu szczury? - zapytała z gulą w gardle, kiedy mężczyzna stanął przed drzwiami mieszkania 44b na czwartym piętrze, na które dotarła z trudem.

- Nie, karaluchy je wypłoszyły.

Facet umieścił klucz w drzwiach, choć Lou chciała jak najprędzej stąd uciekać. Szybko jednak przekonała się, że mieszkanie wcale nie jest takie złe, jak się spodziewała.

Jej oczom ukazało się przestronne dwupokojowe mieszkanie z białymi ścianami, aneksem kuchennym i łazienką.

- Nie ma żadnych mebli, podobnie jak tu. Tylko stary materac.

- Z karaluchami?

- Nie, karaluchy wypłoszyły roztocza - zażartował facet. - Chcesz chwilę do zwiedzenia tych włości?

- Dzięki, nie trzeba. - Machnęła ręką. - Biorę.

- Mieszkanie jest dość duże jak dla jednej osoby. Wprowadzisz się z chłopakiem?

Gdyby był innym typem człowieka pomyślałaby, że ją podrywa, ale nie wyglądał na takiego.

- Mieszkam sama. Jeśli będę miała problemy ze spłatą, pomyślę nad poszukiwaniem współlokatorki. Póki co, decyduję się.

- Widzę, że podejmujesz decyzje pod wpływem impulsu.

- Cóż, skoro i tak mam jej żałować, to wolę nie marnować czasu. Życia szkoda.

- Dobre podejście. Wypiję za to! - Mężczyzna uniósł butelkę piwa do ust i pociągnął siarczysty łyk. Zaproponował dziewczynie, żeby zrobiła to samo, by przypieczętować umowę, ale grzecznie odmówiła.

Pięć minut później podpisywała umowę najmu. Swoje oszczędności niemal w całości musiała zapłacić jako kaucję, westchnęła więc ciężko. Facet bowiem okazał się właścicielem kamienicy.

- Odziedziczyłem ją w spadku po dziadku... niech spoczywa w pokoju.

- Ojej, przykro mi. Jak zmarł? - zaciekawiła się dziewczyna.

- Zmarł? Jest w domu spokojnej starości "Czadowa emerytura". Seksowne pielęgniarki układają go do snu, myją i karmią. Ma jak w raju!

- Och. No to... cieszę się.

- Tak, ja też. Poczciwy staruszek... Ale wracając do mieszkania, gdybyś czegoś potrzebowała od dozorcy lub właściciela, czyli mnie, jestem dostępny w stanie względnie trzeźwym we wtorki między 14 i 16, środy między 14 i 18 i czwartki między 16 i 18.

- Okej, postaram się zapamiętać.

Dziewczyna wywróciła oczami. Nadal nie była pewna, czy robi dobrze, ale był to jakiś krok do postawienia na swoim. Miała mieszkanie i... materac. A czego potrzebowała więcej niż dachu nad głową?

- To by chyba było na tyle. Jeśli lubisz wnętrza w stylu minimalistycznym, możesz wprowadzić się od razu. To wszystkie twoje rzeczy? - Mężczyzna zmierzył wzrokiem walizkę i torbę dziewczyny, a ta skinęła głową.

- Więc... miłego pobytu. Wstępna umowa najmu obowiązuje przez trzy miesiące, wszystkie opłaty masz tu czarno na białym... Chcesz wiedzieć coś jeszcze?

- Jak sąsiedzi?

- Jak to w komunie, różnie bywa. Jedni chętnie pożyczą ci cukier, drudzy zabiją, jeśli włączysz za głośno muzykę. Ale wyglądasz mi na taką, która potrafi walczyć o swoje. Jak ci na imię?

- Lou.

- Cóż, miło mi cię poznać. Jestem Nick i witam w moich skromnych progach. W razie potrzeby, wiesz gdzie mnie znaleźć. No a gdybyś chciała uciekać, zawsze możesz skorzystać ze schodów przeciwpożarowych.

Nick wyszczerzył zęby, a potem ponownie przybrał poważny wyraz twarzy i wyszedł z mieszkania, rzucając dziewczynie klucz na blat kuchenny.

Luiza podeszła do parapetu i z torby wyciągnęła kaktus, który ustawiła w centralnym miejscu, jako pierwszą ozdobę nowego mieszkania. Miała już dach nad głową. Teraz jeszcze tylko praca i będzie mogła pokazać, kto tu rządzi.

20 komentarzy:

  1. OMG!!! To się zapowiada wspaniale, Lou wydaje się być taka fajna, że nie będę mogła doczekać się odcinków z jej udziałem, oczywiście czekam by znowu poczytać o moich starych ukochanych bohaterach. Haha sytuacja Luizy est prawie identyczna z moją siostrą, którą też rodzice spakowali a ona ku ich zaskoczeniu się wyprowadziła. Czekam na next, obyś nie kazała nam zbyt długo czekać.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czekałam czekałam aż wreszcie się doczekałam rozdziału
    Lou przypomina mie troszeczkę jeśli chodzi o podejście do życia
    Czekam na następny rozdział :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Extra! Ty wiesz, że jesteś genialna, prawda? O.O
    Skacze z radości. :D
    Dawaj next, bo nie wytrzymam. ;=;
    CHCĘ WIEDZIEĆ CO U MADZI I MONI!
    No i u tego zoo. :D

    Pozdrawiam, i przepraszam, że komentarz taki krótki.
    Alice in Wonderland †

    OdpowiedzUsuń
  4. wreszcie sie doczekałam

    OdpowiedzUsuń
  5. Aaaaaaaaaaaaaaaaaa..... Skaczę z radości, bo nareszcie doczekałam się rozdziału.
    I to jakiego rozdziału. Jest SUUUUUUUPER. *O*O*O*O*O*O*O*O*O*O*O*O*O*O*O*
    Mówiłam Ci już, że jesteś wspaniała? Pewnie nie, więc jesteś WSPANIAŁA!!!!
    Czekam na następny rozdział tylko niech będzie o Mani, albo Madzi, albo od ZOO. Plooooose.
    Przepraszam, za krótki komentarz.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ale jestem podekscytowana! Ta Luiza... dziwna dziewczyna, nieco jak ja, roztargniona ale wie o co trzeba walczyć. I chce pokazać, że jest samodzielna i nikogo nie potrzebuje! Już ją lubię.
    Cieszę się na tą kontynuację :) Jestem też ciekawa co u naszych dziewczyn? :) Czekam na następny :) Pozdrawiam i ściskam :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Luiza to jak ja za miesiac :P tez sie wyprowadzam bo postawilam wszystko na jedna karte ;P chcialabym to czytac i czytac niestety wlasnie skonczylam ale nie moge sie doczekac nexta ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. fajnie się zapowiada :)
    czekam co dalej :)
    weny!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  9. Mmmm ciekawie ;PP
    To cóż można rzec (ja prdl. jak ja się wyrażam) czekamy na nowy ;))

    OdpowiedzUsuń
  10. hahahaha Wiedziałam, że Nick będzie zabójczy!
    Strasznie podoba mi się rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  11. No no no... już uwielbiam Lou ^^ Począwszy od tego jak przedstawiłaś te jej nocne "ciche" wtargnięcie do domu z próbą nie obudzenia rodziców... geniusz. No cóż, Luiza jest śliczna i nie dziwne, że ma branie u facetów, ale szkoda , że przyciąga tych, którzy myślą jedynie o jednym i TYM SAMYM -,- No, ale w klubie takich spotkać najłatwiej, zwłaszcza jeżeli jej szafa składa się z sukienek, spódniczek i szpilek ;) Już po opisie zauważyłam,że mam z nią wiele wspólnych cech i niewątpiliwie będzie moją ulubioną bohaterką, już to czuję. Nie chciałabym , aby to mnie rodzice wywalili z domu, ale ona cóż dodatkowo jeszcze się spakowała bez żadnych pyskówek...zastanawiam się czy to nie przez fakt, że była wstawiona O.o Ryan..och Ryan, Ryan ( ta, czytałam opisy xD ) to jak uratował ją przed tym autobusem to po prostu... słodkie na maksa. Troszczył się o nią i nawet zapytał czy wezwać karetkę , ciekawe co robił po nocy na ulicy, ale to już jego biznes xD Nick mnie rozbraja. Stara nora, a szczurów nie ma, bo przecież te słodkie karaluchy je wypłoszyły xD Wyobrażam sobie, jaki wstręt musiała czuć po tej fascynującej historii. No i wynajęła mieszkanie, to plus do usamodzielnienia się i może z trochę rozpieszczonej jedynaczki stanie się bardziej dorosła i samodzielna ?
    Nie mogę się doczekać Cd, pozdrawiam i życzę weny ♥
    +
    Zapraszam do mnie na http://dirty-romance.blogspot.com/ < w trakcie piania rozdziału 2 ) ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Hahah Lou, Lou co za imprezowa bestia!:D Oj, lekkoduch z niej jest niezły, ale uporu i odwagi, też jej nie brakuje. Wyprowadziła się z domu bez mrugnięcia okiem. Zobaczymy czy utrze rodzicom nosa i da sobie rady sama. Mieszkanie już ma, jeszcze tylko praca i jest ustawiona. Ach i poznanie imienia jej wybawcy, supermena, który uratował jej życie! Wiedziałam, ze ta akcja będzie powalająca. Rozbawił mnie dozorca, on też jest dobry numer:D "bardziej niż plamą przejął się marnotrawstwem trunku"- haha piwko, ważniejsze niż koszula, czemu nie;D
    Już nie mogę się doczekać dalszych losów pokręconej Lou i oczywiście męskich perspektyw, których nie było w Twoim poprzednim opowiadaniu:)
    Do następnego :*
    E.

    OdpowiedzUsuń
  13. O, albo mi się wydaje, albo znowu zmieniłaś wygląd bloga. W każdym razie wygląda super.
    A rozdział to majstersztyk. Podoba mi się charakter Luizy. Takie zadziorne zwierzę imprezowe. Rozłożył mnie na łopatki moment, kiedy Lou zorientowała się, że wpadła pod autobus. No cóż, była jeszcze na rauszu, więc można jej to wybaczyć...
    Co by tu dużo mówić- świetnie zaczęta opowieść. I tyle,
    Madeleine

    OdpowiedzUsuń
  14. Przeczytałam rozdział wczoraj, ale brak czasu i masa nadrabiania materiału przed wyjazdem daje mi w kość xd
    Bardzo podoba mi się nowa bohaterka<3
    Luiza jest po prostu świetna, no i do tego jednocześnie zabawna, towarzyska i odważna... Nie wiem jak można dokonać takiego połączenia, ale już mi się podoba;p
    Strasznie fajna była scena rozmowy z rodzicami, a raczej próby nawiązania jakiegoś dialogu;D
    No co mogę powiedzieć?
    Z takim talentem jaki posiadasz kontynuacja "Wanted Direction" nie może być gorsza od orginału. Będzie lepsza!;)
    PS. Nowy wygląd bloga jak to mówi moja koleżanka- w dechę!:)

    Pozdrawiam;*

    OdpowiedzUsuń
  15. W końcu się doczekałam drugiej serii. Nawet nie wyobrażasz sobie jak się ciesze. Po pierwszym rozdziale czuje, że Louiza będzie jedną z moich ulubionych bohaterek. Jej słabość do kaktusów mnie bawi. Widać, ze jest nieźle zakręcona i bardzo mi się to podoba. Do tego w tym rozdziale po raz pierwszy nastąpiło zderzenie z Lawson. Zapowiada się ciekawie. No nic , nie zostaje mi nic innego jak czekać na rozdział drugi. Życze weny :)
    Pozdrowienia ;D

    OdpowiedzUsuń
  16. Jeeeja ! :D Jest rozdzialik *-* Cudny, nooo :D
    Ah teby wyczyn spotrowy Lou ;P
    Nie mogę się już doczekać ^^
    Pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
  17. Boże, rozdział poświęcony 'mojej' Luizie, a ja jeszcze nie skomentowałam...
    Wybacz mi to niedopatrzenie. Już się poprawiam.

    Lou będzie chyba ostrą zawodniczką, co? Życie jej się zawaliło i otarła się o śmierć, ale przeżyła - i to w wielkim stylu. Niby taki parszywy dzień, a znalazła dach nad głową i miłość życia... No no no, szczęście w nieszczęściu!
    Podoba mi się jej postać, tym bardziej że parę cech odziedziczyła po mnie. Właśnie dlatego bardzo szeroko się uśmiechnęłam, gdy wspomniałaś na końcu o tym osamotnionym, pierwszym kaktusie w jej mieszkaniu. ;)
    Jestem ciekawa, jak to dokładnie będzie z tym Ryan'em... Skoro jest w nim zakochana od pierwszego wejrzenia (?), no to on musi się jeszcze pojawić, nie? Przecież ja wiem, kto będzie jej sąsiadem... ;>
    Ale jestem cicho. Nic nie mówiłam.
    Louise pasuje mi bardzo do Moniki. Myślę, że obydwie byłyby świetnymi przyjaciółkami.

    Jestem coraz gorsza w pisaniu komentarzy. Musisz mi to wybaczyć.
    Ale za to Ty przechodzisz samą siebie w pisaniu!
    Czekam na następny rozdział, Jaycee. ;)

    OdpowiedzUsuń
  18. Czekam na kolejne rozdziały ;))

    OdpowiedzUsuń
  19. Super, wciąga tak samo mocno jak poprzednia część! :)

    Luiza wydaje się być ciekawą osobą z charakterem..:)


    Pozdrawiam, Ola.:)

    OdpowiedzUsuń
  20. Dopiero skończyłam czytanie Twojego pierwszego bloga . I muszę przyznać, że ten także zapowiada się ciekawie ;** .

    Pats .

    OdpowiedzUsuń

Blog List